sobota, 10 maja 2014

14. Adopcja?!




**Adriana**

                Kolejną z rzędu noc spędziłam u Jamesa. Już zaaklimatyzowałam się w tym domu. Czułam się jak stała lokatorka, jednak wcale nią nie byłam. Wstaliśmy wszyscy z samego rana. Obudził nas piękny zapach dochodzący z kuchni. Myślałam, że to Caroline robi dla nas pyszne śniadanko, ale pomyliłam się. Państwo Henderson w ramach wdzięczności za gościnę przygotowali dla nas wyśmienity posiłek. Zdziwiłam się trochę tym widokiem. Myślałam, że może nie potrafią gotować, skoro mają od tego gosposię. Widocznie nie mają czasu na takie bzdety. Cóż się dziwić, wzięci adwokat i prokurator pewnie nieczęsto bywają w domu. Cały stół zapchany był jedzeniem. Zaczynając od zwykłego chleba, kończąc na sałatce, czy jajecznicy. Do tego w zanadrzu był jeszcze deser. Zastanawiałam się, o której oni musieli wstać, żeby to wszystko przygotować. W bardzo szybkim czasie wszystko pochłonęliśmy. Posprzątaliśmy po  sobie i poszliśmy trochę się ogarnąć, by następnie pojechać do Logana. Zżerała nas ciekawość, jak on się czuje, a przede wszystkim co stało się z dziećmi. Razem z Jamesem przepychaliśmy się przed lustrem, próbując zrobić więcej miejsca dla siebie. To było nawet zabawne. Wkurzył mnie, gdy malowałam rzęsy, a on nagle pchnął mnie biodrem i włożyłam sobie szczoteczkę do oka i cały mój makijaż szlag trafił, ale przeprosił mnie ładnie i udostępnił mi całe lustro, więc byłam w stanie mu wybaczyć. Zagroziłam jednak, że jeśli to powtórzy się jeszcze raz, to nie ujdzie mu to na sucho, a moja zemsta będzie okrutna. Kiedy byliśmy już gotowi, zapakowaliśmy się do aut i ruszyliśmy do szpitala. Nie obyło się bez korków, lecz zdołaliśmy dojechać dość szybko. Poszliśmy pod salę, w której leżał nasz przyjaciel. Stał przy nim lekarz, więc nie mogliśmy na razie wejść. Gdy wyszedł, pozwolił nam go odwiedzić, ale co najwyżej parami. Pierwsi weszli jego rodzice. Po woli puszczały nam nerwy, bo siedzieli tam dość długo. Pani Pamela trzymała go za rękę i popłakiwała, a pan Jeffrey siedział spokojnie i coś do niego mówił. Zazdrościłam mu tego, że jest taki opanowany. Sama jestem twarda, ale są sytuacje, w których nie potrafię zachować zimnej krwi.

- Ile można?! – Spytałam zdenerwowana.
- Spokojnie kochanie, zaraz wyjdą. – Powiedział James i mnie przytulił.
Jak na zawołanie państwo Henderson zaczęli się zbierać. Nie mogłam się doczekać jakie przyniosą wieści. Kiedy wyszli oblegliśmy ich z każdej strony.
- I co? – Zapytaliśmy jednocześnie, tak że inni ludzie w szpitalu oglądali się za nami.
- Logan czuje się w miarę dobrze…
- My nie o tym! – Zdenerwowałam się. - Tego dowiemy się sami. Co z dziećmi?- Spytałam.
- Powiedział, że dzieci są u sąsiadki jakiejś Zuzy i że Carlos będzie wiedział, kim jest ta cała Zuza. Dodatkowo Logan planuje oddać dzieci do adopcji. – Oznajmiła nam pani Pam.
- Ale jak to do adopcji?!- Uniósł się Kendall i wparował na salę.
- Próbowaliśmy go odwieść od tego pomysłu, ale jesteśmy bezsilni.- Posmutniała pani Henderson.
- Spróbuję wyciągnąć coś od Zuzy, poczekajcie. – Powiedział Carlos i wyjął telefon z kieszeni.
Obserwowałam jak Kendall macha rękoma ze zdenerwowania i krzyczy na Logana. Wyglądało to dość zabawnie, ale nie było mi do śmiechu po tym co usłyszałam. Jak to chce oddać dzieci do adopcji?! Po chwili Latynos skończył rozmowę i poinformował nas, że ta kobieta, o której mówiła matka naszego przyjaciela, zaraz tu przyjedzie.


**Kendall**

                Kiedy pani Henderson powiedziała nam, że Logan planuje oddać dzieci do adopcji, coś się we mnie zagotowało. Cieszyłem się, że nic im nie jest, ale adopcja?! Jaka kurwa adopcja?! Nie mogłem na to pozwolić. Nerwowo otworzyłem drzwi do sali i pewnym krokiem wszedłem do środka. Już na wejściu zacząłem prawić kazania:
- Czy Cię kurwa stary pojebało?! Jaka znowu adopcja?! Czy Ty wiesz, co w ogóle robisz?! Zastanów się zanim popełnisz błąd!
- Cześć, czuję się dobrze, jeśli chciałbyś wiedzieć.
- Nie obchodzi mnie teraz jak się czujesz! Czyś Ty na głowę upadł?! Zrobisz tym dzieciom krzywdę!
- To już postanowione. Jak coś Ci się nie podoba to możesz wyjść! – Wywrzeszczał.
- Logan, do cholery!! – Nie zdążyłem do kończyć, bo do sali weszła pielęgniarka.
- Hallo, hallo! Panowie! To jest szpital, proszę się uspokoić.
- Jak mam się uspokoić, skoro wasz pacjent nie ma za grosz rozumu?! – Wskazałem ręką na przyjaciela.
- Albo się pan uspokoi, albo wyproszę pana z sali. – Oznajmiła mi kobieta.
- Dobrze, przepraszam.
- No. Grzecznie tu proszę. – Puściła mi oczko i wyszła.
Wziąłem sobie krzesło stojące pod ścianą i usiadłem koło łóżka. Zacząłem rozmowę:
- Zastanowiłeś się nad tym dobrze?
- Myślę, że tak.
- Nie będziesz tęsknił za nimi?
- Będę, ale tam gdzie pójdą będą mieli lepiej.
- A skąd (…) - Wykrzyczałem , po czym ugryzłem się w język i ściszyłem ton. – (…) możesz wiedzieć, gdzie trafią?
- Trafią do osoby, która teraz się nimi opiekuje. Ona chce je adoptować.
- A pomyślałeś, czy Susan by tego chciała?
- Nie chciałaby, ale ja nie dam sobie rady z dwójką dzieci.-  W jego oczach pojawiły się łzy.
- Ej. Przecież my Ci pomożemy.
- Dobra, zastanowię się nad tym. Sory, ale czy możesz wyjść? Chcę zostać sam. – Poprosił.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się. I pamiętaj, że masz nas. Wystarczy zawołać. – Powiedziałem i ruszyłem w stronę wyjścia. Byłem już przy drzwiach, kiedy usłyszałem jego zachrypnięty głos. Zatrzymałem się.
- Kendall? Dzięki. – Powiedział.
Kiwnąłem mu tylko, uśmiechnąłem się i wyszedłem. James i Adriana już chcieli wchodzić, jednak zatrzymałem ich i przekazałem, że Logan chciałby zostać sam. Opowiedziałem reszcie, co usłyszałem od przyjaciela i na razie musiało im to wystarczyć. Nagle przed nami stanęła jakaś zrozpaczona kobieta.
- Gdzie on jest? – Spytała patrząc na Carlosa.
Ten wskazał jej tylko palcem drzwi sali, a ona  poszła w ich stronę. Zatrzymałem ją.
- On nie chce teraz gości.- Oznajmiłem.
- Ze mną musi porozmawiać. – Powiedziała i weszła do środka.


**Logan**

                Na moją prośbę Kendall zostawił mnie samego. Narobił mi w głowie niezłego zamieszania. Miałem konkretny plan- oddać dzieci do adopcji. Wiedziałem, że sobie nie poradzę, że i ja i dzieci przeżyjemy tylko ogromne męki. Może to głupie, ale obarczałem je trochę winą za śmierć  Susan. Gdyby nie ich narodziny, nie doszło by do wypadku. Z drugiej strony, gdybym nie zagadał się z kolegą, a wyszedł z nią od razu, nie znalazłaby się na ulicy w tym samym momencie co ten samochód. Mimo wszystko, nadal kochałem te dzieciaki, w końcu są one owocem miłości mojej i Susan. Od pierwszego momentu, kiedy je zobaczyłem,  obiecałem sobie, że będę najlepszym ojcem na Świecie. Dlaczego miałbym łamać tę obietnicę? Zastanawiałem się, nad tym co mam zrobić bardzo intensywnie. Miałem wrażenie, że moje myśli aż krzyczały. Mimo moich próśb, że chcę zostać sam, ktoś nagle mi przeszkodził. Była to Zuza, wyglądała na roztrzęsioną.
- Logan? Coś Ty z sobą zrobił? Nic Ci nie jest? – Usiadła obok mnie i zaczęła tulić moją dłoń.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. Co z dziećmi? – Spytałem.
- Pani Jenkins zajmuje się nimi wyśmienicie, zakochała się w nich  i jest pewna adopcji.
- Za to ja nie.
- Ale jak to?
- Postanowiłem, że sam się nimi zajmę, to w końcu moje dzieci. Kocham je i wiem, że Susan nie chciałaby, żeby wychowywali je jacyś obcy ludzie.
- Ale..
- Zuza, żadne ale. Daj mi do niej numer.
- Jak chcesz.- Powiedziała i zaczęła dyktować mi numer telefonu.
Od razu zadzwoniłem. Po dwóch sygnałach ktoś odebrał.
- Hallo? Pani Jenkins? Z tej strony Logan Henderson.
- Tak to ja. Witaj. Dzwonisz w sprawie adopcji?
- Właśnie tak. Ja..
- Nie musisz szukać nikogo innego. Ja już czuję, że te dzieci są moje.
- Ale jaa…
- Co Ty? – Zawahała się.
- Ja nie mogę ich oddać. Chciałbym wychować je sam.
- Ale jak to? Zaraz u Ciebie będę i to obgadamy.
-  Nie ma mnie w domu. Jestem w szpitalu.
- Więc przyjadę do szpitala, tylko powiedz mi dokładnie gdzie. – Powiedziała zdenerwowana.
Podałem jej adres i rozłączyłem się. Zwróciłem się do Zuzy.
- Przepraszam, ale czy mogłabyś…. – Nie zdążyłem dokończyć, bo przerwała  mi.
- Chcesz zostać sam?
Pokiwałem potakująco głową.
- Oczywiście.- Powiedziała i pocałowała mnie w czoło.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy, papapa. – Pomachała mi.
Wyszła. Znów zostałem sam ze sobą. Miałem czas na przemyślenia. Dręczyły mnie myśli, czy aby na pewno dobrze robię, że decyduję się, aby zostawić dzieci u siebie. Czy nie zrobię im krzywdy? Ja, taki niedoświadczony ojciec, a jeszcze miałbym robić za matkę? Miałem pewność, że przyjaciele mnie wesprą i że Zuza też pomoże w razie potrzeby, ale moje wątpliwości były tak wielkie, że co raz bardziej miałem ochotę oddać Grace i Mitchela do adopcji i mieć święty spokój. Jednak, gdy chciałem zapewnić spokój sobie, czułem, że Susan tam na górze nie będzie spokojna. Z myślą o niej definitywnie postanowiłem wychować swoje dzieci.

Zrobiłem się senny. Przymknąłem na chwilę oczy z nadzieją,  że nikt nie będzie mi przeszkadzać. Za drzwiami nie widziałem już nikogo. Cieszyłem się, że poszli odpocząć, nie chciałem, żeby martwili się o mnie. Wkroczyłem w pierwszą, delikatną fazę snu. Nagle usłyszałem hałas nerwowo otwieranych drzwi. Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą rozwścieczoną panią Jenkins.
- Czyli zabierasz mi dzieci? Tak?!
- Na to wygląda. Ja przepraszam bardzo, ale… - Nie pozwoliła dokończyć mi wypowiedzi.
- Milcz gówniarzu! – Wrzasnęła. – Nie odbierzesz mi ich! – Dodała, chwyciła poduszkę z sąsiedniego łóżka i przycisnęła mi ją do twarzy.
Szarpałem się i krzyczałem, jednak mój głos nie przedostawał się przez poduszkę. Nie miałem wystarczająco dużo sił, by się wyrwać. Jak na kobietę po czterdziestce, Jenkins była bardzo silna. Zaczynałem się dusić. Nie mogłem złapać powietrza. Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chyba straciłem przytomność.
_______________________________________________________________________________

Jak wrażenia po przeczytaniu kolejnego rozdziału? Podzielcie się nimi w komentarzach. :)

Miałem nie dodawać tego rozdziału tak szybko, ale jest wyjątkowa okazja. Moi kochani, piszę dla Was tego bloga już dwa miesiące! Nawet nie wiem kiedy to tak szybko zleciało. W każdym razie chciałbym podziękować Wam za to, że jesteście, że komentujecie i za ponad 5000 wejść. Kocham Was! <3

Jak dalej potoczy się historia? Czy szalona pani Jenkins udusi Logana? Czy mężczyzna będzie miał na tyle szczęścia by wywinąć się spod jej zabójczej poduszki? Dowiedzcie się czytając kolejny rozdział. ^^

9 komentarzy:

  1. Że co? Jenkins chce udusić Logana? Taka kobieta miałaby wychowywać dzieci? No chyba nie! Dobrze, że dzieci nie idą do adopcji i zostaną z ojcem, KTÓREGO NIKT NIE UDUSI! Wierze w to. I znow trzymasz w napieciu. Znow wrociles to bycia zlym Chrisem. Co moge powiedzieć? Rozdział wyczepisty :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach ty to potrafisz trzymać człowieka w nie pewności.Zawsze na końcu musi się coś dziać aby było ciekawiej. Nie no rozdział świetny teraz nie będę mogła zasnąć i będę tylko myśleć o tym co tu może się stać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja pierdziu nieźle mam nadzieje że wszystko się ułoży Jenkins - to złoooo :-) :-) :-) czk nn

    OdpowiedzUsuń
  4. "Milcz gówniarzu"? Rety, jak ostro... Że też się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłam... "Jak na kobietę była silna" Poważnie? Człowieku, proszę cię. Wiem, jak zabójcza jest Sarah Walker i mogę sobie wyobrazić, że J to jej starsza wersja. Notka świetna! Czekam na nn! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Co ku*wa ?! Zaraz to ja ją uduszę Jenkins ! Przerąbała sobie u mnie. Oj zły Chris !!! Już cię nie kocham. Ha ha XD
    Rozdział super ! A teraz moja reakcja jak wchodzę na bloga. Sprawdzam jaki ty ten blog dodałeś, a tu ja !!!! I zaczęłam skakać po łóżku bo i takie inne głupotki. :D
    Całuski :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. O jaaaaacie! Takie rozdziały to ja rozumiem :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj kończyć w takim momencie? Bardzo mnie cieszy fakt, że Logan zdecydował się jednak wychować swoje dzieci, ale to co się stało potem... Czy będzie w stanie? Czy nie podzieli losu Susan? Ta niezrównoważona kobieta musi trafić za kratki! Czekam na cd i pozdrawiam Ciri (http://big-time-rush-ciri.blog.onet.pl/)

    OdpowiedzUsuń
  8. OMG Co za suka z tdj Jenkins. Czy nie może zrozumieć, że Logan chce je mieć przy sobie?! Rozdział świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. O masakra :O Co tu się dzieje ? I jak można kończyć w takim momencie ! Dobrze, że nie oda ich do adopcji tylko się nimi zaopiekuje. A co do samego rozdziału to jest wspanialy ! Czekam na nn :* I Zapraszam do siebie :) http://feelthelove3.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń