wtorek, 21 czerwca 2016

62. Odnalezieni



**Kendall**

                W końcu udało nam się ustalić miejsce pobytu Logana. Byłem podekscytowany i ogromnie szczęśliwy, że odzyskam chociaż jego. Niestety trzeba było się spieszyć, bo nie wiadomo co temu Mike’owi mogło do łba strzelić.  Chwilę potem, gdy jeden z funkcjonariuszy wysłał współrzędne do bazy, jego radio zaczęło trzeszczeć, następnie było słychać w nim polecenie, by oboje spakowali się do radiowozu i ruszyli na miejsce, a razem z nimi miały jechać jeszcze cztery jednostki policji, karetka pogotowia i straż pożarna na wszelki wypadek. Niewiele myśląc i nie przyjmując sprzeciwów pojechałem z nimi. Na początku próbowali mnie przekonać, że to zły pomysł, ale nie dałem za wygraną. Kierowca włączył „koguty” i mknął jak szalony przez ulice Los Angeles. Kiedy docieraliśmy na miejsce rozpadał się okropny deszcz. Zrobiło się tak szaro, że nie było widać praktycznie nic. Gdy wysiedliśmy z auta, dało usłyszeć się krzyki. To był głos Logana. Myślałem, że mi się wydaje, ale słyszałem też Alice. Krzyczeli coś o śmierci, o strzelaniu. W myślach modliłem się, żebyśmy zdążyli na czas. Zaczęliśmy biec. Naprawdę bałem się, że będzie już za późno. Nagle usłyszałem strzał. Nie widziałem nic. Zamarłem. Byłem pewien, że to sprawka Mike’a. Jednak nie! Jeden z policjantów zaczął wrzeszczeć.