**Logan**
- To wszystko. – Oznajmiłem wyciągając rzeczy Kendalla z
bagażnika i kładąc wszystko na ziemi.
- Dzięki stary.
- Nie ma sprawy.
Pożegnaliśmy się i odjechałem, a blondyn wszedł do lasu. Ile ja bym dał, żeby zostać tam z nim. Stęskniłem się trochę, za urokiem naszej tajemnej miejscówki. Kiedy dzieci podrosną, muszę je komuś podrzucić choć na dwa dni i się tam wybrać. Czekał mnie jeszcze spory kawał drogi do przebycia, a moja ręka nie dawała mi spokoju. „Trza się było ciąć?!” – karciłem się w myślach za swoją głupotę. Zastanawiałem się czy jest nadwyrężona od stałej rehabilitacji, czy od obowiązków życia codziennego. Jechałem szybko, aby jak najszybciej znaleźć się w domu i wziąć leki przeciwbólowe. Grace i Mitchel spali z tyłu, co też sprawiało, że chciałem prędko dotrzeć na miejsce, żeby nie obudzili się po drodze. Trasa była luźna, o tej porze, przemieszczało się nią mało aut. Na liczniku miałem 140, nagle poczułem okropne rwanie w ręce i straciłem panowanie nad kierownicą. Samochód zjechał na drugi pas, kierował się pod prąd, a z naprzeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Ostro dałem po hamulcach, w ostatniej chwili chwyciłem mocno za kółko i skręciłem w prawo. Udało mi się uniknąć niebezpiecznej, a nawet śmiertelnej kolizji. Zamiast śmierci miałem urwane tylko boczne lusterko. Dzieci z tyłu zaczęły płakać. Zastanawiałem się czy są wystraszone, czy mogły obić się głowami o foteliki. Bałem się o nie, dlatego gdy tylko udało mi się je uspokoić, ruszyłem dalej, ale już znaczne wolniej w obawie przed kolejnym atakiem bólu. Kierowałem się do szpitala, by lekarz mógł opatrzeć moje pociechy, chciałem także dostać jakieś leki na moją przypadłość. Gdy byłem już na miejscu, wziąłem dzieci i weszliśmy do budynku. Nie trwało długo, jak lekarz przyjął mnie do swojego gabinetu. W pierwszej kolejności kazałem mu zając się maluchami. Przedstawiłem mu sytuację, a ten zabrał się do badania. Oznajmił mi, ze wszystko jest w porządku i nie mam powodów do zmartwień, jednak pouczył mnie, co do prędkości jazdy szczególnie wioząc małe dzieci. Następnie zajął się mną. Gdy usłyszał z jakiego powodu boli mnie ręka, wybałuszył oczy z wrażenia, a następnie zmierzył mnie wzrokiem z krzywą miną.
- Dzięki stary.
- Nie ma sprawy.
Pożegnaliśmy się i odjechałem, a blondyn wszedł do lasu. Ile ja bym dał, żeby zostać tam z nim. Stęskniłem się trochę, za urokiem naszej tajemnej miejscówki. Kiedy dzieci podrosną, muszę je komuś podrzucić choć na dwa dni i się tam wybrać. Czekał mnie jeszcze spory kawał drogi do przebycia, a moja ręka nie dawała mi spokoju. „Trza się było ciąć?!” – karciłem się w myślach za swoją głupotę. Zastanawiałem się czy jest nadwyrężona od stałej rehabilitacji, czy od obowiązków życia codziennego. Jechałem szybko, aby jak najszybciej znaleźć się w domu i wziąć leki przeciwbólowe. Grace i Mitchel spali z tyłu, co też sprawiało, że chciałem prędko dotrzeć na miejsce, żeby nie obudzili się po drodze. Trasa była luźna, o tej porze, przemieszczało się nią mało aut. Na liczniku miałem 140, nagle poczułem okropne rwanie w ręce i straciłem panowanie nad kierownicą. Samochód zjechał na drugi pas, kierował się pod prąd, a z naprzeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Ostro dałem po hamulcach, w ostatniej chwili chwyciłem mocno za kółko i skręciłem w prawo. Udało mi się uniknąć niebezpiecznej, a nawet śmiertelnej kolizji. Zamiast śmierci miałem urwane tylko boczne lusterko. Dzieci z tyłu zaczęły płakać. Zastanawiałem się czy są wystraszone, czy mogły obić się głowami o foteliki. Bałem się o nie, dlatego gdy tylko udało mi się je uspokoić, ruszyłem dalej, ale już znaczne wolniej w obawie przed kolejnym atakiem bólu. Kierowałem się do szpitala, by lekarz mógł opatrzeć moje pociechy, chciałem także dostać jakieś leki na moją przypadłość. Gdy byłem już na miejscu, wziąłem dzieci i weszliśmy do budynku. Nie trwało długo, jak lekarz przyjął mnie do swojego gabinetu. W pierwszej kolejności kazałem mu zając się maluchami. Przedstawiłem mu sytuację, a ten zabrał się do badania. Oznajmił mi, ze wszystko jest w porządku i nie mam powodów do zmartwień, jednak pouczył mnie, co do prędkości jazdy szczególnie wioząc małe dzieci. Następnie zajął się mną. Gdy usłyszał z jakiego powodu boli mnie ręka, wybałuszył oczy z wrażenia, a następnie zmierzył mnie wzrokiem z krzywą miną.