**Carlos**
Siedziałem na barierce przy moście i obserwowałem bieg rzeki
w świetle latarki w telefonie. Było wysoko. Na tyle wysoko, by móc z sobą
skończyć. Rzeka zabrałaby moje ciało, a ja miałbym święty spokój. Nie musiałbym
obserwować fałszywego przyjaciela i niewiernej żony. Pewnie na jednym razie
między nimi się nie skończyło. Pewnie śmiali się ze mnie za każdym razem, gdy
się widywali. To dziecko pewnie też nie moje. Kochałem ją całym sercem, jego
kochałem jak brata, a oni zrobili mi takie świństwo. To okropnie bolało. Szum
wody jeszcze bardziej skłaniał mnie do refleksji. Byłem co raz bardziej pewien,
że chcę skoczyć. Wtedy zadzwonił mój telefon. To był James. Postanowiłem
odrzucić połączenie. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Szatyn nie dawał jednak za
wygraną i zadzwonił po raz kolejny i jeszcze jeden. Po którymś razie w końcu
odebrałem. Przecież on nie był niczemu winien. On był fair w stosunku do mnie.
Chciałem się z nim pożegnać.
Kiedy powiedział mi że z Caroline jest źle i jeszcze nie wiadomo co z dzieckiem, przejąłem się. Przynajmniej było tak w pierwszej chwili. Potem jednak przypomniałem sobie o tej zdradzie i przez myśli mi przeszło, że dobrze jej tak. Rozłączyłem się. Powiedziałem już wystarczająco. Miałem wszystkiego dość. Zszedłem z barierki i stanąłem przy krawędzi mostu. Rękoma nadal trzymałem się balustrady. Spojrzałem w dół. Nurt był szybki, a na spodzie było sporo kamieni. Mogłem z sobą skończyć szybko i bezboleśnie, ale wahałem się. Sam nie wiem czemu. Po prostu coś mówiło mi, że nie mogę tego zrobić. Zacząłem myśleć o tym, co było dobre między mną i Caroline, o tym, że Logan nigdy wcześniej mnie nie zawiódł, o Jamesie i Kendallu, którzy byli w porządku wobec mnie i zapewne teraz się o mnie martwią, a przede wszystkim o dziecku, o którym przez większość czasu myślałem, że jest moje. Pokochałem je. Miałem nadzieję, że Logan jednak nie przyczynił się do jego poczęcia. Zrezygnowałem. Nadal byłem zawiedziony i czułem się jakby przejechał po mnie walec, ale postanowiłem zostać przy życiu. Przynajmniej na razie. Wspiąłem się na balustradkę i przeskoczyłem ją. Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Maslowa, czy może po mnie przyjechać. Kiedy wytłumaczyłem mu, gdzie jestem, powiedział, że za chwilę będzie. Postanowiłem iść już w jego stronę. Oświetlając drogę latarką, szedłem przed siebie, nadal myśląc nad całym swoim życiem. Po drodze mijało mnie kilka aut i trąbiło na mnie. Miałem to gdzieś. W końcu nadjechał James. Zawrócił i stanął koło mnie. Otworzyłem drzwi samochodu i wsiadłem do środka. Przyjaciel zaczął opowiadać mi o pożarze w naszym domu, o tym, że zabrali nieprzytomną Caroline do szpitala, o tym, że straciliśmy prawie wszystko. Zdołował mnie jeszcze bardziej. Straciłem żonę, przyjaciela i jeszcze dach nad głową. Wszystko się waliło. W ciągu jednego wieczora moje życie praktycznie legło w gruzach. Żeby było zabawniej w radiu akurat leciała piosenka Boba Marley’ a „Don’t worry be happy”. W momencie wyłączyłem radio, bo nie mogłem tego słuchać. Jak miałem się cieszyć? No jak?! Poprosiłem tylko przyjaciela, by zawiózł mnie do szpitala. Przez całą drogę milczałem. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wyszedłem bez słowa i ruszyłem w kierunku budynku. Dopytałem o swoją żonę, a kobieta w recepcji wskazała mi, gdzie mam iść. Na miejscu spotkałem lekarza. Powiedział, że Caroline jest nadal nieprzytomna, a za chwilę zabierają ją na porodówkę. Będą robić cesarskie cięcie, bo ciąża była bardzo poważnie zagrożona. Zdołował mnie jeszcze bardziej, że istnieje ryzyko, iż dziecko nie przeżyje nawet pierwszej nocy. Przeraziłem się. Usiadłem na ławce na korytarzu, chowając w twarz w dłoniach. Rozpłakałem się. Po chwili doszedł do mnie James. Nie powiedział ani słowa, po prostu mnie objął w geście współczucia.
Kiedy powiedział mi że z Caroline jest źle i jeszcze nie wiadomo co z dzieckiem, przejąłem się. Przynajmniej było tak w pierwszej chwili. Potem jednak przypomniałem sobie o tej zdradzie i przez myśli mi przeszło, że dobrze jej tak. Rozłączyłem się. Powiedziałem już wystarczająco. Miałem wszystkiego dość. Zszedłem z barierki i stanąłem przy krawędzi mostu. Rękoma nadal trzymałem się balustrady. Spojrzałem w dół. Nurt był szybki, a na spodzie było sporo kamieni. Mogłem z sobą skończyć szybko i bezboleśnie, ale wahałem się. Sam nie wiem czemu. Po prostu coś mówiło mi, że nie mogę tego zrobić. Zacząłem myśleć o tym, co było dobre między mną i Caroline, o tym, że Logan nigdy wcześniej mnie nie zawiódł, o Jamesie i Kendallu, którzy byli w porządku wobec mnie i zapewne teraz się o mnie martwią, a przede wszystkim o dziecku, o którym przez większość czasu myślałem, że jest moje. Pokochałem je. Miałem nadzieję, że Logan jednak nie przyczynił się do jego poczęcia. Zrezygnowałem. Nadal byłem zawiedziony i czułem się jakby przejechał po mnie walec, ale postanowiłem zostać przy życiu. Przynajmniej na razie. Wspiąłem się na balustradkę i przeskoczyłem ją. Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Maslowa, czy może po mnie przyjechać. Kiedy wytłumaczyłem mu, gdzie jestem, powiedział, że za chwilę będzie. Postanowiłem iść już w jego stronę. Oświetlając drogę latarką, szedłem przed siebie, nadal myśląc nad całym swoim życiem. Po drodze mijało mnie kilka aut i trąbiło na mnie. Miałem to gdzieś. W końcu nadjechał James. Zawrócił i stanął koło mnie. Otworzyłem drzwi samochodu i wsiadłem do środka. Przyjaciel zaczął opowiadać mi o pożarze w naszym domu, o tym, że zabrali nieprzytomną Caroline do szpitala, o tym, że straciliśmy prawie wszystko. Zdołował mnie jeszcze bardziej. Straciłem żonę, przyjaciela i jeszcze dach nad głową. Wszystko się waliło. W ciągu jednego wieczora moje życie praktycznie legło w gruzach. Żeby było zabawniej w radiu akurat leciała piosenka Boba Marley’ a „Don’t worry be happy”. W momencie wyłączyłem radio, bo nie mogłem tego słuchać. Jak miałem się cieszyć? No jak?! Poprosiłem tylko przyjaciela, by zawiózł mnie do szpitala. Przez całą drogę milczałem. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wyszedłem bez słowa i ruszyłem w kierunku budynku. Dopytałem o swoją żonę, a kobieta w recepcji wskazała mi, gdzie mam iść. Na miejscu spotkałem lekarza. Powiedział, że Caroline jest nadal nieprzytomna, a za chwilę zabierają ją na porodówkę. Będą robić cesarskie cięcie, bo ciąża była bardzo poważnie zagrożona. Zdołował mnie jeszcze bardziej, że istnieje ryzyko, iż dziecko nie przeżyje nawet pierwszej nocy. Przeraziłem się. Usiadłem na ławce na korytarzu, chowając w twarz w dłoniach. Rozpłakałem się. Po chwili doszedł do mnie James. Nie powiedział ani słowa, po prostu mnie objął w geście współczucia.
**Logan**
Do domu wróciłem nabuzowany, a za
razem przybity. Miałem ochotę coś rozwalić. Jeszcze było mi mało. Przed chwilą
rozwaliłem swoją przyjaźń.. Powiedziałem Carlosowi prawdę o Caroline… Najpierw
ciężko było mi żyć w kłamstwie, ale gdy on już o wszystkim wie, to wcale nie
jest mi łatwiej. Zraniłem go. Trzasnąłem drzwiami i wszedłem dalej do
mieszkania. Na miejscu czekała na mnie Ellie.
- Csiiii. Dzieci dopiero usnęły. – Uciszyła mnie półszeptem. Ja tylko machnąłem ręką i poszedłem do lodówki po piwo. Otworzyłem puszkę i wypiłem połowę zawartości jednym duszkiem.
- Co z tobą? Czemu masz taką minę. I co to za czerwony ślad pod okiem?
- Bo jestem dupkiem. – Powiedziałem i ominąłem ją, po czym usiadłem na kanapie.
- Czemu tak myślisz?
- Bo tak jest. Właśnie zniszczyłem swoją przyjaźń z Carlosem. On mi nigdy tego nie wybaczy.
- Ale czego? Co się stało? – Usiadła obok mnie i nadal wypytywała.
- Spałem z Caroline i Carlos się o tym dowiedział.
- Ty świnio! – Wstała i uderzyła mnie w twarz, a ja złapałem się za piekące miejsce. – To ja tu się twoimi dziećmi zajmuję, obiadki gotuję, pomagam jak mogę, a ty na boku bzykasz żonę kumpla?! Właśnie zniszczyłeś też nasz związek.
- Ellie… To nie tak.. Ja… - Wstałem i próbowałem się tłumaczyć, ale ona nie dawała mi nic powiedzieć.
- A jak? Wcale jej nie bzykałeś, tylko twój chuj sam wylądował w jej piździe, tak?! Jesteś żałosny.. – Powiedziała i zaczęła kierować się w stronę sypialni.
- Kochanie… - Złapałem ją za rękę, ale ona natychmiast mi ją wyrwała.
- Nie mów tak do mnie, bo dostaniesz w pysk jeszcze raz.
- Dasz mi dojść do słowa?! – Zdenerwowałem się.
- A co ty jeszcze chcesz mi powiedzieć?! Powiedziałeś już wszystko. Idę się pakować! – Krzyknęła, a dzieci zaczęły płakać.
- Może na przykład to, że wcale cię nie zdradziłem! To się stało zanim się poznaliśmy. Wcale tego nie chciałem. To było zaraz po śmierci Susan. Byłem zrozpaczony. Caroline ostro pokłóciła się wtedy z Carlosem i przyszła do mnie. Wypiliśmy za dużo i stało się. Wcale nie jestem z tego dumny. Chciałbym, żeby to się nigdy nie wydarzyło. Jak zwykle oberwało mi się za niewinność. Przepraszam, ale muszę iść do dzieci, a ty rób co chcesz. – Zdenerwowałem się na nią. Mogła mnie wcześniej posłuchać, a nie wyciągać pochopne wnioski. Już i tak bolała mnie twarz po tym, jak Carlos mi przyłożył.
- Logan… Przepraszam… - Powiedziała cicho, ale olałem ją. Nie miałem ochoty już z nią rozmawiać. Wszedłem do pokoju dzieci i zacząłem je uspokajać. Ich łóżeczka stały jedno obok drugiego, tak że maluchy spały głowami do siebie. Położyłem dłonie na ich małych główkach i zacząłem głaskać je delikatnie.
- Ćsiii. Cichutko skarby. Ćssssii. – Potem zacząłem nucić im kołysankę i w ten sposób ponownie usnęły. Moje kochane szkraby. Dobrze, że los mi je dał, bo inaczej już dawno bym oszalał.
- Csiiii. Dzieci dopiero usnęły. – Uciszyła mnie półszeptem. Ja tylko machnąłem ręką i poszedłem do lodówki po piwo. Otworzyłem puszkę i wypiłem połowę zawartości jednym duszkiem.
- Co z tobą? Czemu masz taką minę. I co to za czerwony ślad pod okiem?
- Bo jestem dupkiem. – Powiedziałem i ominąłem ją, po czym usiadłem na kanapie.
- Czemu tak myślisz?
- Bo tak jest. Właśnie zniszczyłem swoją przyjaźń z Carlosem. On mi nigdy tego nie wybaczy.
- Ale czego? Co się stało? – Usiadła obok mnie i nadal wypytywała.
- Spałem z Caroline i Carlos się o tym dowiedział.
- Ty świnio! – Wstała i uderzyła mnie w twarz, a ja złapałem się za piekące miejsce. – To ja tu się twoimi dziećmi zajmuję, obiadki gotuję, pomagam jak mogę, a ty na boku bzykasz żonę kumpla?! Właśnie zniszczyłeś też nasz związek.
- Ellie… To nie tak.. Ja… - Wstałem i próbowałem się tłumaczyć, ale ona nie dawała mi nic powiedzieć.
- A jak? Wcale jej nie bzykałeś, tylko twój chuj sam wylądował w jej piździe, tak?! Jesteś żałosny.. – Powiedziała i zaczęła kierować się w stronę sypialni.
- Kochanie… - Złapałem ją za rękę, ale ona natychmiast mi ją wyrwała.
- Nie mów tak do mnie, bo dostaniesz w pysk jeszcze raz.
- Dasz mi dojść do słowa?! – Zdenerwowałem się.
- A co ty jeszcze chcesz mi powiedzieć?! Powiedziałeś już wszystko. Idę się pakować! – Krzyknęła, a dzieci zaczęły płakać.
- Może na przykład to, że wcale cię nie zdradziłem! To się stało zanim się poznaliśmy. Wcale tego nie chciałem. To było zaraz po śmierci Susan. Byłem zrozpaczony. Caroline ostro pokłóciła się wtedy z Carlosem i przyszła do mnie. Wypiliśmy za dużo i stało się. Wcale nie jestem z tego dumny. Chciałbym, żeby to się nigdy nie wydarzyło. Jak zwykle oberwało mi się za niewinność. Przepraszam, ale muszę iść do dzieci, a ty rób co chcesz. – Zdenerwowałem się na nią. Mogła mnie wcześniej posłuchać, a nie wyciągać pochopne wnioski. Już i tak bolała mnie twarz po tym, jak Carlos mi przyłożył.
- Logan… Przepraszam… - Powiedziała cicho, ale olałem ją. Nie miałem ochoty już z nią rozmawiać. Wszedłem do pokoju dzieci i zacząłem je uspokajać. Ich łóżeczka stały jedno obok drugiego, tak że maluchy spały głowami do siebie. Położyłem dłonie na ich małych główkach i zacząłem głaskać je delikatnie.
- Ćsiii. Cichutko skarby. Ćssssii. – Potem zacząłem nucić im kołysankę i w ten sposób ponownie usnęły. Moje kochane szkraby. Dobrze, że los mi je dał, bo inaczej już dawno bym oszalał.
**Caroline**
Zaczęłam powoli otwierać oczy.
Czułam się okropnie. Białe światło mnie raziło. Przymknęłam powieki, po czym
znów je otworzyłam. Mrużyłam oczy i mrugałam nimi. Leżałam na plecach i czułam,
że jestem w ruchu. Nade mną były dwie nieznajome twarze.
- O! Pani Pena. Dobrze, że pani do nas wróciła. – Siwy mężczyzna z zarostem twarzy tego samego koloru uśmiechnął się do mnie.
- Gdzie ja jestem? Co się dzieje?
- Jest pani w szpitalu. Przewozimy panią na cesarskie cięcie.
- Cesarskie cięcie? Przecież to jeszcze wcześnie… - Miałam mętlik w głowie.
- Pani ciąża jest poważnie zagrożona. Musimy jak najszybciej przeprowadzić zabieg, albo dziecko umrze.
- Matko Boska! A gdzie jest mój mąż? Jest tutaj? – Zapytałam.
- Spokojnie. Czeka na korytarzu. – Mężczyzna oznajmił, po czym wjechaliśmy przez wielkie drzwi do sali operacyjnej. Doszedł do niego ktoś jeszcze i przełożyli mnie na stół i zaczęli przygotowywać do zabiegu.
- Dostanie pani znieczulenie miejscowe. Nie będzie pani czuła bólu, ale będzie pani świadoma. – Oznajmił lekarz.
- Dobrze… - Powiedziałam. W środku cała dygotałam.
- Skoro jest już pani w pełni świadomości, musi pani podpisać jeszcze dokument, że jest świadoma ryzyka, jakie wiąże się z operacją.
- Ryzyka?
- Każdy nawet drobny zabieg niesie ze sobą pewne ryzyko. Mogą wystąpić komplikacje…
- Rozumiem. Podpiszę. Skoro ma to pomóc mojemu dziecku. – Powiedziałam a pielęgniarka w momencie przyniosła mi papiery. Podpisałam gdzie trzeba. Oni w tym czasie wstrzyknęli mi znieczulenie. Postawili przede mną jakiś parawan tak, że nie widziałam, co oni tam robią. Może to dobrze… Gdybym widziała, pewnie bardziej bym panikowała. Chwilę potem lekarz zaczął mnie pytać, czy coś czuję. Prawdopodobnie dotykał mnie po brzuchu, jednak nic w ogóle nie czułam. Powiedziałam mu to, a on oznajmił, że będą zaczynać. Stresowałam się. Dwaj lekarze mruczeli coś do siebie pod nosem tak, że nic nie mogłam zrozumieć. Lekarka stojąca za mną wgapiała się w monitor i informowała ich o moim stanie. Po pewnym czasie udało im się wyciągnąć moje dziecko. Carlos nie chciał znać płci przed porodem, ale ja byłam ciekawa i chciałam, by lekarz mnie poinformował. Spodziewałam się dziewczynki i tak prawdopodobnie było. Widziałam maleństwo tylko od tyłu. Niepokoiło mnie to, że nie płakało. Lekarz klepnął dziecko raz w tyłek i nadal nic.
- Cholera! Ona nie oddycha! – Doktor stracił zimną krew. – Szybko! Zestaw do resuscytacji! W tamtym momencie się rozpłakałam. Martwiłam się o moje maleństwo. Miałam pewność, że to dziewczynka, ale nawet nie potrafiłam się cieszyć. Ona nie oddychała. Moja mała Susan nie dawała znaku życia. To było straszne.
- O! Pani Pena. Dobrze, że pani do nas wróciła. – Siwy mężczyzna z zarostem twarzy tego samego koloru uśmiechnął się do mnie.
- Gdzie ja jestem? Co się dzieje?
- Jest pani w szpitalu. Przewozimy panią na cesarskie cięcie.
- Cesarskie cięcie? Przecież to jeszcze wcześnie… - Miałam mętlik w głowie.
- Pani ciąża jest poważnie zagrożona. Musimy jak najszybciej przeprowadzić zabieg, albo dziecko umrze.
- Matko Boska! A gdzie jest mój mąż? Jest tutaj? – Zapytałam.
- Spokojnie. Czeka na korytarzu. – Mężczyzna oznajmił, po czym wjechaliśmy przez wielkie drzwi do sali operacyjnej. Doszedł do niego ktoś jeszcze i przełożyli mnie na stół i zaczęli przygotowywać do zabiegu.
- Dostanie pani znieczulenie miejscowe. Nie będzie pani czuła bólu, ale będzie pani świadoma. – Oznajmił lekarz.
- Dobrze… - Powiedziałam. W środku cała dygotałam.
- Skoro jest już pani w pełni świadomości, musi pani podpisać jeszcze dokument, że jest świadoma ryzyka, jakie wiąże się z operacją.
- Ryzyka?
- Każdy nawet drobny zabieg niesie ze sobą pewne ryzyko. Mogą wystąpić komplikacje…
- Rozumiem. Podpiszę. Skoro ma to pomóc mojemu dziecku. – Powiedziałam a pielęgniarka w momencie przyniosła mi papiery. Podpisałam gdzie trzeba. Oni w tym czasie wstrzyknęli mi znieczulenie. Postawili przede mną jakiś parawan tak, że nie widziałam, co oni tam robią. Może to dobrze… Gdybym widziała, pewnie bardziej bym panikowała. Chwilę potem lekarz zaczął mnie pytać, czy coś czuję. Prawdopodobnie dotykał mnie po brzuchu, jednak nic w ogóle nie czułam. Powiedziałam mu to, a on oznajmił, że będą zaczynać. Stresowałam się. Dwaj lekarze mruczeli coś do siebie pod nosem tak, że nic nie mogłam zrozumieć. Lekarka stojąca za mną wgapiała się w monitor i informowała ich o moim stanie. Po pewnym czasie udało im się wyciągnąć moje dziecko. Carlos nie chciał znać płci przed porodem, ale ja byłam ciekawa i chciałam, by lekarz mnie poinformował. Spodziewałam się dziewczynki i tak prawdopodobnie było. Widziałam maleństwo tylko od tyłu. Niepokoiło mnie to, że nie płakało. Lekarz klepnął dziecko raz w tyłek i nadal nic.
- Cholera! Ona nie oddycha! – Doktor stracił zimną krew. – Szybko! Zestaw do resuscytacji! W tamtym momencie się rozpłakałam. Martwiłam się o moje maleństwo. Miałam pewność, że to dziewczynka, ale nawet nie potrafiłam się cieszyć. Ona nie oddychała. Moja mała Susan nie dawała znaku życia. To było straszne.
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _
Hejo! :) Ach... Jak zwykle... Nie wyrobiłem się. No cóż.. Ale me spóźnienie nie jest ogromne całe szczęście. Bywało gorzej..
Co myślicie o imieniu, które Caroline wybrała dla swej córki? Co wgl myślicie o tym rozdziale? Piszcie komentarze. To motywuje :)
Co z małą Susan? Przeżyje? Co z Lellie? Wytrzymają ten mały kryzys? I co z Penami? Szykuje się rozwód? O tym w kolejnych rozdziałach. ^^
Pozdrówki:
BTC
BTC
Klep
OdpowiedzUsuń1. Uff... Carlos nie jest taki głupi jak myślałam. Jednak propsy za ten wewnętrzny monolog, bo wyszedł prawdziwie tak naturalnie ;)
Usuń2. Lellie za często się kłóci. Nie podoba mi się to. Jeszcze coś z tego wyjdzie. Logan wpadnie w szał jak się dowie o Susan, córce Carlosa i jeszcze coś odpitoli i Ellie się wlurzy i odejdzie. Dlatego to bardzo zły pomysł z tym imieniem! Ja wiem... pamięć po przyjaciółce ale Logan powinien zapomnieć, a tak to bd miał jakiś żal do tego dziecko. No i broń Boże żeby było jego.
3. superasny rozdział. Nn 50ty. Musisz się popisać ;)
Ufff Carlos nie skoczył! Jezusie Nazarejski, jak dobrze, bo już się za serce trzymałam... Pena ty idioto! To dziecko jest twoje!
OdpowiedzUsuńJames to umie tak pocieszyć, ze naprawdę.. tylko jeszcze pogorszył :/
Co z Lellie? :O boziu niee! Ellie może i za szybko go uderzyła, ale sama bym na jej miejscu to zrobiła, bo skąd miała wiedzieć, że to nie było teraz? Niech im się wszystko poukłada, noo :'(
Jezuu co z tym dzieckiem??! Niech ono żyje! A to imię, to wiadomo, że po Susan i wgl albo mi się zdaje, albo już kiedyś było to pisane, że tak da na imię jak bd miała córkę. dobra nwm, może mi się coś pomyliło :p
supcio i czekam na nexta :)
O woow. To już? Tak szybko minęło te kilkamiesiecy? Dobraa nie wazne. Oby tylko to dziecko przeżyło. Oby bylo zdrowe. Caroline chce dac coreczce na imie Susan *.*. Słodko *.*. Na pewno nic dzidziusiowi sie nie stanie...
OdpowiedzUsuńDobrze że Carlos nie skoczył. . Ciekawe czy wróci do Caroline? Przeciez maja razem dziecko. Dziecko musi miec rodzine.
Super rozdzial, czekam na next :)
Nie wspomniałam ani słowa o akcji Logana i Ellie, ups ;__;. Jak dla mnie to Ellie miała trochę racji że mu przywaliła. Zachował się jak dupek. Choć z drugiej strony mogła wysłuchać do końca a nie od razu się bulwersować, no ale cóż, my kobiety, tak mamy :)
UsuńCzęść komentarza została ucięta, sorry. Wklejam, to, co uratowałam. A... I tak na prawdę nie przeczytałam tej notki. Nie chciało mi się, więc wkleiłam do syntezatora mowy. Sorki... Ale pociesz się, że z notką Marli zrobię dokładnie to samo.
OdpowiedzUsuńCzy tak bezboleśnie, to ja nie mam pewności. I pewnie, ze się martwią, geniuszu! Głupek by się nie martwił. Dziecko jest Twoje. I co z tego, że nie biologiczne. Możliwe. A zachowujesz się jak święta krowa, wiesz? A Ty tylko o tym zdołowaniu. Zdaję sobie sprawę, że kolorowo nie jest.
Będzie rodzić? Serio? O ja pitolę, to dziecku dobrze nie wróży, przynajmniej z mojego doświadczenia. Bo skoro więcej tlenu przechodzi przez pępowinę... A nie ważne. No to właśnie logiczne.
Nabuzowany Logan. Chcę to zobaczyć. Zraniłeś? Serio? To dopiero odkrycie. Trzeba wziąść się w garść, tak? Stało sie. Mówi się trudno i żyje sie dalej. Świat się od tego nie rozpadnie. A Większym problemem jest teraz Wasza spalona chata. Ale nie? Lepiej się schlać piwskiem. No dalej, przyznaj się narzeczonej. Przynajmniej się przyznałeś i dostałeś zasłużonego liścia. Jednocześnie poraża mnie słownictwo Ellie. Skąd ona takie zwroty bierze? Artystka. Tą ich kłutnię niemlal widziałam. Mistrzostwo świata, stary. Ja też bym nie była z tego dumna. Nie przepraszaj go... Zasłużył sobie. To będzie jego pokuta!
caroline inteligencją nie grzeszy... Widzi nad sobą gościa w fartuchu i nie wie gdzie jest... Tak a'propo... To się nazywa znieczulenie miejscowe. Dlaczego gościu nie powiedział jej tego wprost? Tak, przejmuj się, czy to dziewczynka. Scenka jak z Ostrego Dyżuru... I skąd wiesz, ze to dziewczynka? Może chłopak, co? Notka super! Czekam na nn! Pozdrawiam. Wiem, że to motywuje. Podoba mi sie imię Susan. Nie bez powodu dałam tak na imię córce Logana. Wiesz, co mam na myśli. Trzymaj się!
Hej!
OdpowiedzUsuńDopiero wpadłam. Podziwiam cie nigdy nie widziałam bloga o BTR którego pisał chłopak. I będę obserwowała bo 3/4 blogów o BTR które obserwuję pokończyły sie. No ale...
Rozdział jest super, masz z czego być dumnym. Serio. Biedny los, strasznie to przeżywa( a kto by nie xD) najbardziej szkoda mi małej, ładniutkie imię, jak dla takiej kruszynki, słodkie.
A Logan ma za swoje bo mógł być z nią szczery
PS. Obserwuje jak chcesz to sprawdź 😜
UsuńO i to nie spam ale zapraszam do mnie
Bigtimerush46.blogspot.com
Witam na pokładzie :)
Usuń